Zaraz po założeniu niniejszego bloga zasiadłam do mego urządzenia zwanego laptopem w celu przeczesania otchłani internetów w poszukiwaniu blogów, na których mogłabym zostawić po sobie ślad (czyt. najnormalniej w świecie nieco pospamować*, bo skąd ludzie mają wiedzieć, że i mi się zamaniło dzielić publicznie moimi wypocinami?)
Na jednym z owych blogów znalazłam wpis, gdzie autorka napisała, że złości ją moda na macierzyństwo. I zszokowało mnie to tak bardzo, że zakończyłam moje poszukiwania, zostawiłam otwartą zakładkę i postanowiłam, że muszę coś na ten temat napisać. I tak zeszło kilka dni, ponieważ mój mózg próbował to przetrawić na tyle, bym mogła sklecić kilka sensownych zdań tak, żeby przynajmniej część ludzi zrozumiała o co mi chodzi.
Rozumiem, że ostatnia kampania Fundacji Mamy i Taty wzbudziła kontrowersje i pobudziła do wyrażenia swoich (często skrajnych) opinii, jednak stwierdzenie, że panuje „moda na macierzyństwo” to według mnie stwierdzenie o wiele na wyrost. Na temat samej kampanii wypowiadać się nie będę, gdyż nie ma sensu do tego powracać. Nie jestem jednak w stanie pojąć jak kobieta, która już potomka posiada, może zasłaniać się modą.
Od zawsze wiedziałam, że chcę mieć w przyszłości dzieci. Najlepiej trójkę. Nie dlatego, że akurat urodziłam się dziewczynką, a dziewczynkom w pewnym wieku wypada wydać na świat nową istotę. A najlepiej jak największą ich ilość. Kiedy już dorosłam nadal chciałam mieć dzieci. Jedyne co się zmieniło to fakt, że chcę mieć PRZYNAJMNIEJ trójkę. Nie dlatego, że to modne ostatnio. Nie dlatego, że mały przyrost naturalny. Nie dlatego, że jestem kobietą i moim zadaniem jest rodzenie dzieci. A dlatego, że czuję, że dzięki temu dopiero będziemy mogli z Drugą Połówką być pełną rodziną. I nie kiedy „odbębnimy” jednego dzieciora, a dopiero wtedy, kiedy damy życie kilku nowym istotkom. Zdaję sobie sprawę, że małe dzieci zabierają dużo czasu, że starsze dzieci w pewnym momencie potrafią być niewdzięczne, bo tak to już jest. Ale nigdy w życiu nie miałam ani przez chwilę myśli, że po dziecku skończy się moje życie, albo że będę musiała zrezygnować z siebie i w całości poświęcić się dziecku. Teraz noszę w brzucholu (tak, brzucholu, bo brzuszkiem przestał być dawno temu) Plusika. I mimo że moja ciąża absolutnie nie wygląda na stan błogosławiony, a na stan wysysający energię fizyczną i psychiczną, to z każdym Jego ruchem cieszę się jak głupia, że niedługo będzie z nami. Po każdym ‚przytulaniu się z porcelaną’ myłam twarz i mówiłam, że skoro wymiotuję, to znaczy, że mam dużo hormonu odpowiadającego za utrzymanie ciąży i że lepiej tak, niż miałabym się czuć wspaniale, a z Plusikiem mogłoby być coś nie tak. I nie, nie chcę być uważana za cierpiętnicę, bo próbuję gloryfikować ból czy złe samopoczucie. Po prostu uspokajało to moją głowę wtedy, kiedy Plusik sam jeszcze nie mógł mi dać znać kopniakiem, że ma się dobrze.
I oczywiście, że narzekam na to, że nie mam siły, że boli mnie kręgosłup, że od pięciu miesięcy przespałam tylko dwie noce w całości, bo w pozostałe biegam od 2 do 6 razy do toalety, że moja twarz wygląda gorzej niż jak miałam lat 16. No narzekam, jak każdy, bo każdy ma do tego prawo. Jednak cieszę się niesamowicie, że nareszcie nie będziemy sami. Ale nigdy nie powiem, że poddałam się modzie na macierzyństwo, odbębniłam swoje, a teraz nie chcę więcej dzieci, bo podążanie za modą nie leży w moim stylu.
Na dodatek moda może być na duże okulary, a nie na płodzenie dzieci. Bo dzieci to żywe istoty, które potrzebują miłości, okazywania zainteresowania. Więc mam prośbę. Jeśli uważasz, że MUSISZ urodzić dziecko, bo „co ludzie powiedzą jak nie urodzę”, to sobie daruj. To nie jest nowy cień do powiek, który możesz wyrzuć jak ci się znudzi, nawet jeśli kosztował nie wiadomo ile.
To człowiek, taki jak ty czy ja.
*Spamowanie w kulturalnym tego słowa znaczeniu – najpierw przeczytać post, później się do niego odnieść w komentarzu i na koniec nieśmiało zostawić odnośnik do siebie.